wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 1.
~Układ z Diabłem~


            Hermiona Granger siedziała przy biurku zawalona papierami i popijała kawę. Było wiosenne popołudnie, jedno z pierwszych w tym roku. Spojrzała tęsknie za okno znajdujące się za biurkiem Irydy, na zalany słońcem Londyn. Okno w ich stanowisku pracy zawsze odzwierciedlało pogodę jaka panowała na zewnątrz.
            Brązowowłosa wypiła ostatni łyk kawy, wzięła plik papierów i zapukała do gabinetu Kingsleya Shacklebolta, którego była sekretarką. Usłyszała krótkie „wejść” i nacisnęła klamkę.
            Czarnoskóry mężczyzna siedział na dużym fotelu za biurkiem i coś zajadle pisał. Hermiona zamknęła za sobą drzwi i podeszła do niego.
            - Panie ministrze, skończyłam raport na temat śmierciożerców przebywających na wolności – oznajmiła i położyła przed nim dokumenty.
            - Już? – zdziwił się i podniósł na nią wzrok. – Prosiłem cię o to dzisiaj rano.
            Hermiona nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, nie powiedziała nic. Zadanie było dość łatwe, na wolności została ich zaledwie garstka, i nie byli oni groźni.
            - Dobrze, dziękuję ci. Możesz dzisiaj wcześniej wyjść, i tak kończysz za godzinę – powiedział i powrócił do pisania.
            - Dziękuję panie ministrze. Do widzenia.
            - Do widzenia.
            Wyszła z gabinetu i włożyła swój wiosenny płaszcz oraz kolorowy szalik.
            - O, już wychodzisz? – zdziwiła się Iryda.
            - Shacklebolt zwolnił mnie wcześniej – odparła. – Cześć! – pożegnała się i wyszła na korytarz.
            Iryda Otto była sekretarką Kingsleya od trzech lat, czyli od kiedy został on ministrem, natomiast Hermiona od roku. Mimo różnicy wieku między nimi, Hermiona była inteligentniejsza, i o wiele lepiej radziła sobie z tą pracą.
            Uśmiechnięta od ucha do ucha, skierowała się do windy i wcisnęła numer osiem. Długo jednak nie cieszyła się dobrym humorem, bo piętro niżej do windy wszedł nie kto inny jak Draco Malfoy we własnej osobie. Nie zaszczycając ją nawet spojrzeniem wcisnął guzik.
            Czuła się dziwnie przebywając z Malfoyem w tak ciasnym pomieszczeniu, i dziwiło ją, że nie rzucili się sobie jeszcze do gardeł. Atmosfera była dość napięta i Hermiona odetchnęła z ulgą, gdy blondyn wysiadł na poziomie piątym.
            -  Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów z Międzynarodową Komisją Handlu Magicznego, Międzynarodowym Urzędem Prawa Czarodziejów i Biurem Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów – oznajmił obojętny damski głos, a do środka wszedł jakiś podstarzały czarodziej, którego Hermiona znała tylko z widzenia. Przywitała się grzecznie, a parę sekund później wysiadła na poziomie ósmym.
            Atrium jak zwykle było pełne ludzi, jednak nie tak jak o poranku. Brązowooka skierowała się do toalet. Obrzydzał ją ten sposób dostawania się i wydostawania z ministerstwa, ale nie miała ona kominka w swoim mieszkaniu. Weszła więc do muszli klozetowej i pociągnęła za spłuczkę. W następnej chwili znajdowała się już na zewnątrz. Okręciła się i deportowała na Pokątnej, chcąc zrobić zakupy.
            Godzinę później wchodziła po schodach kamienicy w której mieszkała dźwigając torby z zakupami. Na progu mieszkania powitał ją Krzywołap łasząc się do jej nóg. Poszła do kuchni i prostym zaklęciem rozpakowała zakupy, po czym zaparzyła sobie herbaty i przebrała w wygodniejsze ubrania.
            Jej mieszkanie było ładne i przytulne. Dwa pokoje, duży salon, oraz mała kuchnia jak najbardziej jej odpowiadały.
            Usiadła przy stole kuchennym z herbatą i dokumentami, która postanowiła jeszcze raz sprawdzić. Na jej kolana wskoczył Krzywołap głośno mrucząc, nie doczekał się jednak pieszczoty i zeskoczył na dół kierując się w sobie tylko znanym kierunku. Była już przy końcu czytania dokumentu, gdy jej drzwi otworzyły się z hukiem.
            - Hej Mionka, co na obiad? – zawołał przybysz od progu i zatrzasnął za sobą drzwi. Hermiona wciągnęła głęboko powietrze i podniosła wzrok na swojego sąsiada, który właśnie wszedł do kuchni i otwierał lodówkę.
            - Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty, Zabini – odpowiedziała chłodno i podniosła się z krzesła.
            - Oj, daj spokój Mionka, mieszkamy obok siebie tyle lat…
            - Blaise, mieszkasz naprzeciwko od dwóch miesięcy.
            Brunet odwrócił się ze słoikiem dżemu i uśmiechnął od ucha do ucha.
            - Co cię tak bawi?
            - Powiedziałaś do mnie Blaise! Czyli jesteśmy przyjaciółmi! Jej, tak się cieszę Mionka! – krzyknął i mocno ją objął.
            - Blaise, na brodę Merlina, puszczaj mnie! –wysapała.
            - Dobra, dobra, nie spinaj się – odparł i wziął łyżeczkę z szuflady po czym usiadł przy stole. Brunetka spojrzała na niego z niedowierzaniem.
            - Więc… co na obiad? – spytał znowu.
            - Ja… jadłam na mieście – skłamała.
`          - Ale ja jestem głodny!
            - Co mnie to, do jasnej ciasnej interesuje?!
            - No nie denerwuj się, słońce… Wiesz co ja myślę?
            - Jakoś mało mnie to interesuje – oparła zbierając papiery ze stołu, z obawy, że Blaise je zaraz upaćka dżemem.
            - Ale ci powiem. Tobie ewidentnie potrzebny jest facet! – oznajmił Blaise i zrobił triumfującą minę.
            - Daj spokój – powiedziała zażenowana i odesłała papiery do swojej sypialni z daleka od ciekawskich i brudnych paluchów przyjaciela.
            - Ja tam swoje wiem…
            - Co chcesz zjeść? – brązowooka zmieniła temat i otworzyła lodówkę.
            - Nie zmieniaj tematu. Potrawkę z jagnięciny poproszę. Jak już mówiłem…
            - Ty żartujesz? Chcesz jeść teraz czy za dwie godziny? – spytała Hermiona, która właściwie nie chciała się przyznać, że nie potrafi przyrządzić takiego dania. – Mogę ci zaproponować jajecznicę – zaproponowała.
            - Jajecznicę? Kobieto jest piętnasta…
            - Milcz. Naleśniki?
            - Z dżemem!
            - Zjadasz właśnie mój ostatni słoik – poinformowała go.
            - W domu mam jeszcze trzy słoiki, spoko wodza…
            - Masz w domu dżem, i bezczelnie wyżerasz mój z lodówki?
            - Cicho bądź, Mionko. No więc jak mówiłem, zanim mi bezczelnie przerwano – kontynuował Diabeł – potrzeba ci faceta. Odkąd zerwałaś z tym Łasicem jesteś jakaś nerwowa…
            - Nie nazywaj go tak – zganiła go Hermiona mieszając składniki w dużej misce.
            - A co, taka prawda. Ale wiesz… moje wewnętrzne oko mi mówi – Blaise zmienił ton głosu na rozmarzony – że poznasz swój ideał, i to już niedługo…
            - Tak?
            - Ależ oczywiście. Co jak co, ale owutema z wróżbiarstwa zdałem na „powyżej oczekiwań” – odparł dumnie.
            - Phi! Trelawney to stara oszustka, wystarczy jej wcisnąć jakiś kit, i masz zdane.
            - Ty pewnie miałaś „wybitny”,  hę?
            - Nie miałam wróżbiarstwa – burknęła Hermiona.
            - Mniejsza z tym. No więc, moje wewnętrzne oko mi mówi… na gacie Merlina, Hermiono, co ty robisz? – Blaise zerwał się z miejsca i podszedł do gryfonki.
            - Nic, Diable, usiądź na krzesło.
            - Czy mi się wydaje, czy panna wiem-to-wszystko właśnie przypaliła naleśniki?
            - Siadaj! Zagadałeś mnie.
            - Mhm – mruknął ironicznie pod nosem, ale widząc wzrok Hermiony posłusznie usiadł na miejsce.
            Dziewczyna zajęła się przywracaniem naleśników do stanu zdatnego do jedzenia, przeklinając w myślach Blaise’a. Nie dość, że prawie wydało się, że nie radziła sobie na wróżbiarstwie, to jeszcze odkrył, że nie radzi sobie z gotowaniem. Zdenerwowana nałożyła naleśniki na talerz, i przywołała dżem z mieszkania Blaise’a. Nałożyła go grubo, żeby nie było widać, że jest przypalony i odwróciła się z zamiarem podania naleśników, lecz Diabeł miał inne plany. Gdy tylko gryfonka spojrzała w jego stronę, coś błysnęło. To coś okazało się aparatem.
            - No proszę Mionka, jak ładnie wyszłaś. Idealnie! Wzorowa pani domu…
            - Blaise, czy ciebie pogięło?
            - Od urodzenia jestem pogięty – oznajmił. Hermiona podeszła do stołu i położyła talerz przed Diabłem.
            - Smacznego – powiedziała i zajęła się swoim naleśnikiem.
            - Idealne zdjęcie, w sam raz na ogłoszenie – powiedział do siebie, jednak na jego nieszczęście Hermiona to usłyszała.
            - Co proszę?
            - No na ogłoszenie. Wiesz, planowałem dać to zdjęcie do Proroka, do rubryki z ogłoszeniami matrymonialnymi…
            - Blaise, nie zrobisz tego! – krzyknęła Hermiona.
            - Skąd ta pewność? Przecież pracuję w Proroku, więc co za problem…
            - Oddaj mi to zdjęcie! – Hermiona zerwała się z miejsca i usiłowała wyrwać je zaskoczonemu Zabiniemu.
            - Ej, Mionka, wrzuć na luz, żartowałem! – roześmiał się Diabeł. – Nie ufasz mi?
            - Wiesz, jakoś niespecjalnie – oznajmiła i powróciła do obiadu.
            - Jak możesz, ranisz mnie! – Diabeł teatralnie złapał się za serce. – Przysięgam, na honor ślizgona i byłego Śmierciożercy, że nie dam tego zdjęcia do gazety!
            - Taak, to przesądza całą sprawą – parsknęła.
            - Hermiona Granger i sarkazm? Ciekawie, ciekawie…
            Blaise w końcu rzucił się na naleśniki, jednak po chwili pożałował, że w ogóle przyszedł do sąsiadki na obiad. Właściwie to bezczelnie się wprosił, ale jego urok osobisty sprawiał, że wolno mu było wiele. Przynajmniej on tak sądził. Naleśniki były gumowate i spalone, ale ze względu na dobre serduszko, postanowił udawać, że jest inaczej.
            - Mmm, pycha! Lepszych nie jadłem w całym moim życiu! – krzyknął.
            - Daj spokój Blaise, wiem że są beznadziejne – westchnęła Hermiona dłubiąc w swoim talerzu z niebyt zadowalającą miną.
            - Masz rację, ale nie martw się znajdziesz sobie męża który będzie umiał gotować. Albo będzie na tyle dziany, żeby mieć skrzata domowego.
            - Twoje wewnętrzne oko nie jest dość precyzyjne – zauważyła.
            - Wewnętrzne oko nie jest na zawołanie! – zaoponował. – Ale powiedziało mi, że niedługo,  przeciągu miesiąca, poznasz faceta, z którym weźmiesz ślub.
            - To fajnie – mruknęła zabierając talerze z ledwie tkniętymi naleśnikami.
            - Nie wierzysz mi? Ja tam swoje wiem – prychnął. – Masz coś słodkiego? – spytał i podszedł do szafek.
            - Przed chwilą zjadłeś cały słoik dżemu!
            - Przecież dżem to nie słodkie! – powiedział tonem jakby mówił do wariatki.
            - Pewnie, że nie – mruknęła i zaparzyła herbaty, podczas gdy Diabeł zaczął dobierać się do herbatników.
            - Mionka, ale będę świadkiem na twoim ślubie, co nie? – spytał z nadzieją.
            - A skąd pewność, że mój mąż cię polubi?
            - Moje wew…
            - Tak, tak, twoje wewnętrzne oko, rozumiem – przerwała zirytowana.
            - To jak? Mogę?
            - Nawet cię nie zaproszę. Nie chcę, żeby ten dzień był jedną wielką porażką.
            - Ja i porażka? Proszę cię! – prychnął Blaise.
            - Diable… znam cię od dwóch miesięcy, i już wiem, że z całą pewnością zjesz wszystkie ciasta, i prześpisz się z połową gości, więc nie.
            - Mionka, jak możesz? Uważasz mnie za jakiegoś Don Juana?
            - A nie jest tak? – zaśmiała się zalewając herbatę i siadając przy stole.
            - Oczywiście, że jest – odparł i pożarł kolejnego herbatnika. – Szczerze to jesteś jedną z nielicznych w tej dzielnicy, z którymi się nie przespałem.
            - I to się raczej nie zmieni – oznajmiła stanowczo.
            - Mam pomysł! – oznajmił nagle.
            - Tak? – spytała nieufnie, bo jeśli Diabeł miał pomysł, nie było to coś dobrego…
            - Jeśli w ciągu miesiąca poznasz mężczyznę swojego życia, to będę świadkiem na waszym ślubie. Zgoda? – spytał.
            - A niech ci będzie – odparła. Marne szanse, żeby to się ziściło.
            - I ojcem chrzestnym waszego dziecka.
            - Jasne. Możesz nam nawet sypialnię urządzić.
            - Serio? – spytał tonem bliskim euforii.
            - Serio – mruknęła i upiła łyk gorącej herbaty. – Pod warunkiem, że będę druhną na twoim ślubie.
            - Ale ja nie będę brał ślubu. To ogranicza.
            - Każdy się kiedyś zakocha.
            - A kto powiedział, że ja nie jestem zakochany? – spytał.
            - A jesteś? – zainteresowała się.
            - Tak się składa, że w sobotę wprowadza się do mnie miłość mojego życia – oznajmił z uśmiechem.
            - To wspaniale! – ucieszyła się Hermiona, po chwili jednak zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. Blaise i dziewczyna? To znaczy… on miał ich wiele, tyle, że zazwyczaj na jedną noc.
            - I co się tak patrzysz?
            - Długo jesteście razem?
            - Znamy się od jedenastu lat – oznajmił.
            - Ze szkoły?
            - Tak Mionka, ze szkoły. Nie interesuj się tak, niedługo sama się przekonasz.
            - Aż się nie mogę doczekać – odpowiedziała szczerze. Jak może wyglądać wybranka Blaise’a? Pewnie blondynka z pełnym biustem i pełnymi ustami. – Blondynka? – spytała z zaciekawieniem.
            - Przecież znasz mój typ – zaśmiał się Blaise. – Dobra Mionka, ja zmykam, bo jestem umówiony – stwierdził patrząc na zegar. – Adios! – oznajmił i pocałował ją w policzek, co robił bardzo często, i co bardzo ją irytowało.
            Jej przyjaźń z ślizgonem trwa od miesiąca, i nigdy nie przewidywała, że może polubić wizyty Diabła, którego z początku miała ochotę potraktować jakąś klątwą. Po miesiącu jednak stali się sobie bliscy, i Hermiona nie wyobrażała sobie dnia, w którym nie usłyszałaby jakiegoś beznadziejnie głupiego tekstu z jego strony. Bardzo to oczywiście denerwowało Harry’ego i Rona, ale rzadko ją odwiedzali w jej mieszkaniu, cześciej widywali się na mieście. Hermiona wolała nie wiedzieć jak zareagowaliby przyjaciele, gdyby się dowiedzieli że brunet spędza tu dużo czasu, i co tu dużo mówić, czuje się jak u siebie.
            Hermiona westchnęła, posprzątała po gościu wszystkie okruszki i usiadła w salonie z dokumentami, obserwowana przez Krzywołapa z fotela.
Wieczorem położyła się do łóżka, tradycyjnie zostawiając otwarte okno kuchenne. Było ono otwarte całą noc, gdyż Krzywołap wydostawał się przez nie na zewnątrz nie budząc niepotrzebnie swojej właścicielki. Hermiona i Blaise mieszkali na pierwszym piętrze kamienicy w dzielnicy czarodziejskiej, lecz widok z okna w kuchni rozciągał się na niemagiczną część Londynu. Brązowooka zawsze rzucał zaklęcia chroniące, a zimą i jesieni również ocieplające.
Wstała jak zwykle o siódmej. Dosypywała jak zwykle karmy Krzywołapowi, gdy poczuła dziwny ucisk w żołądku. Po chwili znalazła się w toalecie zwracając wczorajszą kolację. Nie miała czasu zastanawiać się skąd to się wzięło, ale uważała za najbardziej prawdopodobne, że to po wczorajszych naleśnikach. Wyszła z mieszkania i deportowała się przed ministerstwem.
Zastała już tam Irydę, która powitała ją uśmiechem.
- Cześć, Hermiona.
- Cześć! – przywitała się entuzjastycznie i usiadła za biurkiem.
- Shacklebolt chciał cię widzieć.
- Teraz? – spytała.
- Raczej tak, mówił że to ważne.
Hermiona wstała zza biurka i skierowała się do gabinetu swojego szefa.